sobota, 11 stycznia 2014

O tym jak zaliczyłam lot wszechczasów

Od pewnego czasu żyję na walizkach, kursując między Poznaniem a południem Polski. Czasu brak na wszystko, w tym na bieganie. Ostatnio postanowiłam jednak zapakować buty do biegania, a nuż się uda pobiegać...

Nie należę do osób, które łatwo orientują się w nowych miejscach, rzucają okiem na maps.google.com i już wiedzą gdzie iść czy biec. Ja najczęściej gubię się i z trudem wracam do punku wyjścia. We wtorek postanowiłam jednak zaryzykować i wieczorną porą zwiedzić biegiem miasto Tychy. Pomyślałam, że skoro pobiegnę po "kwadracie" to siłą rzeczy wrócę tam, skąd zaczęłam. Pierwsza prosta poszła gładko. Pełna zapału skręciłam więc w lewo, aby rozpocząć drugi bok mojego kwadratu. Od samego początku czułam, że będzie to ciężki odcinek, bo a) było ciemno, b) chodnik był wyboisty i bardzo nierówny. Przez myśl przeszło mi nawet, aby zbiec w bok na sąsiednią i równiejszą jak się mi wydawało ścieżkę rowerową. Uznałam to jednak za ryzykowne - z muzyką w uszach mogłam nie usłyszeć nadjeżdżającego z tyłu rowerzysty i kraksa albo zawał serca byłyby nieuniknione. Biegłam więc sobie dalej tym torem przeszkód, biegłam, biegłam...i nagle nastąpił TEN MOMENT. Wiedziałam już, że nie uda mi się zachować równowagi. Przednia część ciała leciała do przodu, tak jakbym rzuciła się do piłki podczas gry w siatkówkę plażową. Zabawnie musiał wyglądać ten ów lot. Choć trwał pewnie zaledwie dwie czy trzy sekundy, dla mnie było to jak wieczność. Milion myśli przemkną mi przez głowę - czy wyjdę z tego cało, czy przypadkiem nie upadnę na kamień czy szkło., jak upaść, którą część ciała poświęcić, którą ratować.

Upadłam na kolano, starając się amortyzować zderzenie z chodnikiem obiema dłońmi. Efekt był możliwy do przewidzenia. Rany na kolanie, dłoniach, zdarte rękawiczki i legginsy. W życiu biegowym tylko raz, w parku, zaliczyłam podobny lot i nie wspominam go najmilej. Teraz moja biegowa psychika znów została nadszarpnięta...

I jedno mogę, tak z przymrużeniem oka rzecz jasna, na pewno stwierdzić - bieganie nudne nie jest:)

czwartek, 2 stycznia 2014

Długo, dłużej, za długo

Kiedy przestaję biegać, przestaję pisać. Sprawdzone i udowodnione. Jaki jest bowiem sens publicznego użalania się, że nie biegam już tyle a tyle tygodni i jak mi jest z tym źle? Żaden.

Tak więc nie biegałam. Po maratonie, w październiku musiałam skupić się na sprawach zawodowych, które pochłonęły bardzo dużą część mojego czasu. I tak, tydzień po tygodniu mijał bez regularnego biegania. Ot, takie 5-6 km z doskoku, które za każdym razem boleśnie mi przypominały o tym,  że formy brak!

Nowy rok witam w biegowej niedyspozycji. Łydki nadal bolą po tym, jak ambitnie 31 grudnia postanowiłam forsować z moją biegową koleżanką (która obecnie jest w życiowej formie) podbiegi! Nowy Rok witam jednak także pełna nadziei. Nie patrzę na to co było, ile i jak szybko biegałam. Skupiam się na tym co przede mną. A że formy brak? Trudno. Powalczymy o jej odzyskanie!

Happy New Year!