środa, 27 lutego 2013

W końcu wszystko ma jakiś sens, prawda?

Jestem na fali. Słomiany zapał wrócił i zbiera swoje żniwo. Adrenalina buzuje, kawa jest zbędna. Zaczęło się od książki "Waga startowa". Niedługo potem w domu pojawiła się waga łazienkowa, której bliżej jest do komputera niż do tradycyjnego urządzenia z podziałką. Waga na razie budzi strach i przerażenie, bo wejście na nią diametralnie przeorientuje życie. Okaże się ile mam w sobie tłuszczu (dużo za dużo), ile tkanki mięśniowej, ile ważą kości a nawet ile wynosi dzienne zapotrzebowanie kaloryczne. Na razie jednak (wiem, wiem totalna głupota) waga stoi w kartonie i straszy. Ale to nie koniec.

W sobotę sumiennie wypełniłam zalecenia treningowe i zrobiłam 5km+5x20s p. W niedzielę z racji okropnej pogody wylądowałam w fitness klubie i ku swojemu zdziwieniu przebiegłam 14km. W poniedziałek trafiłam na zajęcia "Płaski brzuch", których skutki odczuwam po dzień dzisiejszy. We wtorek ponownie byłam w parku i zrobiłam swoje 6km+6x20s p. Dziś wiedziona Bóg wie jakim instynktem wyciskałam siódme poty na zajęciach, których sama nazwa wywołuje ciary - "Fatkiller XCO Training". Jutro z kolei plan przewiduje kolejne 7km biegu...

Wiem,  że to nierozsądne, że sobie szkodzę, że tak nie można. Ale im większe mam zakwasy (a mam olbrzymie) tym bardziej jestem zła na brak formy i tym szybciej sie nakręcam. Albo znajdę w tym wszystkim jakiś zdrowy rozsądek, albo niebawem będzie źle. Może się jednak okazać, że jest w tym jakiś sens. I tego się póki co trzymam:)

sobota, 23 lutego 2013

Z kuchni biegacza-słodyczomaniaka

Co robi biegacz-amator po nieudanym treningu? Bardzo nieudanym treningu. Pociesza się w kuchni:)

Daktyle suszone,ekologiczne
Migdały
Miód od znajomego pszczelarza
Czekolada gorzka 74%
Cynamon
Cytryna

 
 
Żródło: Runner's world, nr 1-2 (41) styczeń-luty 2013
Ode mnie: przepis z lekka zmodyfikowałam. Figi zastąpiłam daktylami. Dodałam również mniej platków migdałowych na rzecz wspomnianych daktyli.

Enjoy!

czwartek, 21 lutego 2013

Waga startowa by Matt Fitzgerald

Zamówiona. Odebrana. Rozpakowana....

Waga startowa. Autor Matt Fitzgerald.




Teraz tylko czytać i wprowadzać w życie.

niedziela, 17 lutego 2013

Podejście numer dwa

Niedziela. Pobudka 8:00.
Świeżo zaparzona kawa. Płatki owsiane z bananem, łyżeczką kakao, miodu oraz otrębami.
Kilka artykułów z gazety, głęboki wdech, szybkie spojrzenie za okno.
Czas iść pobiegać.
 
To już nie zabawa. Żadne tam 5 czy 6km. Czeka mnie druga próba zmierzenia się z dystansem 12km. W głowie plątanina myśli - a jak nie podołam, odpadnę po kilkudziesięciu minutach tak jak ostatnio? Jeśli nie dam rady, to czy w ogóle jest sens przymierzać się do 14km w przyszłym tygodniu?
 
Wychodzę z klatki, na uszach mp3, rozpoczyna się utwór z odświeżonej playlisty, którą załadowałam sobie z rana. Pierwsze kroki. Idzie sprawnie i lekko. Czuję budzące się pokłady energii. Sama nie wierzę, że po tygodniu zmagania się z własnymi słabościami i wątpliwościami czy moje biegowe plany mają sens, nagle przychodzi taka odmiana. Nad Maltą co rusz spotykam biegaczy. Wielu przyjaźnie mi macha, uśmiecha się. To będzie dobry bieg.
 
13,5km. To był dobry bieg.

czwartek, 14 lutego 2013

O kryzysie słów kilka

Kilkakrotnie zdarzyło mi się biegać z planem, który na pierwszy rzut oka wydawał się przyjazny. Gdy jednak z tygodnia na tydzień ilość kilometrów (przynajmniej w moich oczach) zaczynała lawinowo rosnąć, po prostu odpadałam. Ogranizm, a może bardziej głowa nie dawały rady i tak odpuszczałam trening po treningu, by niedługo potem całkowicie się wyłożyć. I tak historia się powtarzała. Zawsze wydawało mi się,że tym razem to ja już na pewno dam radę. Nie dawałam.
 
Plan treningowy według którego biegam (http://www.bieganie.pl/?cat=19&id=432&show=1) wydaje się być dostosowany do mojej obecnej kondycji (czytaj kondycji obecnie brak). Biegam 4 razy w tygodniu. 5-6km jednorazowo. W weekendy jakieś dłuższe wybiegania. Obiektywnie myślę, że to żadne szaleństwo. Pewnie mogłabym dłużej, mocniej, szybciej. Mogłabym, ale orka na treningach nie jest szczytem moich marzeń. Przynajmniej na razie.
 
Kryzys biegowy? Tak, dziś go doświadczyłam. W planach było 5km. Pięć kilometrów! A ja czułam, że moje nogi są jak z drewna. Tak jakbym dzień wcześniej zrobiła co najmniej 20 km wybieganie. Prawda jest jednak taka, że wczoraj nie zrobiłam nic. Nie biegałam, nie pływałam, nie jeździłam na rowerze. Nic. Wmawiam sobie, że to chwilowe, że to nie był mój dzień. W końcu po 6 tygodniach biegania każdy ma prawo do małego kryzysu. Trzba jednak spiąć poślady i do przodu:)

wtorek, 12 lutego 2013

Projekt CUKIER

Każdy,kto pobędzie trochę w moim towarzystwie przekona się na pewno co do jednej rzeczy.Uwielbiam słodycze.Wróć.Jestem od nich uzależniona.Gdybym mogła, pewnie byłby one podstawą każdego mojego posiłku.Na szczęście zachowałam jeszcze resztki zdrowego rozsądku.Ten właśnie zdrowy rozsądek nakazał mi w końcu coś z tym zrobić.
 
Pomysł na to by "odcukrzyć" swoją codzienną dietę zawdzięczam jednak w dużej mierze mojej siostrze. To dzięki jej pomysłom i sugestiom postanowiłam ograniczyć,a z czasem może i wyeliminować (wersja optymistyczna-never going to happen) z posiłków sacharozę.Moja siostra, która co prawda nie dorównuje mi w ilości spożywanych cukrów,postanowiła zrobić to samo.
 
Idea jest prosta.Przestaję kupować słodycze w gotowej postaci.Będę piec/gotować/przyrządzać je sama,zwracając uwagę na jak najmniejszą zawartość sacharozy.Simple as that.
 
Projekt wszedł dziś w I fazę realizacji.
Efekt: ciasto marchewkowe,na mące orkiszowej,słodzone rozdrobnionymi ekologicznymi rodzynkami.Bez grama cukru!
Wrażenia: pachnie fantastycznie, smakuje jeszcze lepiej:)
 



POLECAM.
SMACZNEGO!

wtorek, 5 lutego 2013

Aga posród maszyn

Pogoda nie daje za wygraną. W niedzielę pojawiło się słońce,ale nie zdążyłam się nim długo nacieszyć. Znane większości biegaczom przysłowie - "nie ma złej pogody,są tylko źle ubrani biegacze" - oczywiście jest jak najbardziej prawdziwe,ale...Gdy się szuka wymówki, by się wykręcić od treningu, pogoda to najprostszy unik. Wtedy nawet lekki wiaterek czy przelotny deszczyk może urosnąć do miary burzy z gradobiciem. Niechętnie, ale jednak muszę się przyznać, że należę albo raczej należałam (biorąc pod uwagę moje ostatnie zmagania biegowo-pogodowe) do grona osób, które wymówkami rzucało  jak z rękawa. W tym roku postanowiłam jednak nie dawać tak łatwo za wygraną. Tym bardziej, że alternatywa dla tak zmiennej ostatnio pogody okazuje się dziecinnie prosta. FITNESS KLUB!


Nie lubię takich miejsc. Klimatyzowane pomieszczenia, sztuczne światło i szczególny typ osobowości (generalizując rzecz jasna!) skutecznie mnie zniechęcają. Jednak dziś, postawiona przed trzema opcjami: biegać w deszczu, nie biegać w ogóle, pobiegać na bieżni mechanicznej zdecydowałam się na tą ostatnią. Nadmienię, że poza bieżnią mechaniczną nie umiem obslugiwać praktycznie żadnej z maszyn, a jeśli już to robię to raczej intuicyjnie,na wyczucie.
Bieganie na bieżni okazało się bardzo pouczające. Primo - w końcu udało mi się określić tempo z jakim obecnie jestem w stanie biegać (Polar się popsuł,więc pozostał mi tylko stoper). Secudno - bieżna zmotywowała mnie do trzymania stalej prędkości podczas biegania. Nie było mowy o ściemnaniu, niestety;). Ale najważniejsze jest to, że odkryłam świetną maszynę kardio. Wygląda jak orbitrek, ale działa na inne partie mięśni nóg. Jak się nazywa - nie mam pojęcia. Ważne jest w tym wszystkim to,że dałam radę ćwiczyć na niej przez jedyne 10min i wymiękłam!!! Zakwasy jutro są murowane.

Konkluzja - wizyta w fitness klubie może być jednak kształcąca:)

niedziela, 3 lutego 2013

Zaklinacz pogody

Aż trudno mi uwierzyć,że dzień po tym jak wylałam z siebie całą frustrację związaną z pogodą,otwieram dziś oczy a za oknem słońce! Prawdziwe słońce i suche chodniki! To musiał być jakiś znak, w końcu dziś w planach miałam 12km. Pierwszy taki dystans od czasu ostatniej przerwy biegowej.

Wyszłam z domu pełna optymizu i energii, niestety organizm postanowił się dziś zbuntować. Bo niby czemu nie miałby? W końcu za oknem słonecznie i zachęcająco...Po 44min wiedziałam już, że zanosi się na cieżką walkę z własną głową. Powiedzmy, że zwyciężyłam ale jak zwycięzca się nie czuję. Treningi, które nie przynoszą mi satysfakcji to nie są, wg mojego słownika, treningi.

sobota, 2 lutego 2013

Śnieg,deszcz,wiatr,śnieg

Pogoda ewidentnie nie sprzyja ostatnio biegaczom.Albo inaczej,nie sprzyja mi jako biegaczce. Po raz kolejny uświadamiam sobie,że outdoor jogging to totalnie sezonowy sport.Można oczywiście biegać na bieżni mechanicznej,ale jaka w tym przyjemność??? Obraz przed oczami w ogóle się nie zmienia,powietrze jest sztuczne,klimatyzowane a jakakolwiek umysłowa zawiecha może skutkować zaryciem zębami w taśmę.

Myślę teraz, jaka dysycyplina jest na tyle uniwersalna i niezależna od warunków atmosferycznych aby można ją było na codzień uprawiać? Jasne że pływanie. Muszę koniecznie zrównoważyć moje bieganie innym sportem, bo inaczej ponownie sie zajadę i rozpocznę kolejny już w moim życiu rozbrat z bieganiem. Alternatywnie należałoby jednak przyjrzeć się bliżej bieżni i na czas śniegów,deszczy,wiatrów i deszczy ze śniegiem przestać narzekać i wyskoczyć do fitness klubu.

Albo po prostu przenieść się w takie klimaty i życie (chociażby te biegowe) byłoby odrobinę przyjemniejsze. Aż trudno pomyśleć, że jeszcze 2 miesiące temu tam właśnie byłam...