Kilkakrotnie zdarzyło mi się biegać z planem, który na pierwszy rzut oka wydawał się przyjazny. Gdy jednak z tygodnia na tydzień ilość kilometrów (przynajmniej w moich oczach) zaczynała lawinowo rosnąć, po prostu odpadałam. Ogranizm, a może bardziej głowa nie dawały rady i tak odpuszczałam trening po treningu, by niedługo potem całkowicie się wyłożyć. I tak historia się powtarzała. Zawsze wydawało mi się,że tym razem to ja już na pewno dam radę. Nie dawałam.
Plan treningowy według którego biegam (http://www.bieganie.pl/?cat=19&id=432&show=1) wydaje się być dostosowany do mojej obecnej kondycji (czytaj kondycji obecnie brak). Biegam 4 razy w tygodniu. 5-6km jednorazowo. W weekendy jakieś dłuższe wybiegania. Obiektywnie myślę, że to żadne szaleństwo. Pewnie mogłabym dłużej, mocniej, szybciej. Mogłabym, ale orka na treningach nie jest szczytem moich marzeń. Przynajmniej na razie.
Kryzys biegowy? Tak, dziś go doświadczyłam. W planach było 5km. Pięć kilometrów! A ja czułam, że moje nogi są jak z drewna. Tak jakbym dzień wcześniej zrobiła co najmniej 20 km wybieganie. Prawda jest jednak taka, że wczoraj nie zrobiłam nic. Nie biegałam, nie pływałam, nie jeździłam na rowerze. Nic. Wmawiam sobie, że to chwilowe, że to nie był mój dzień. W końcu po 6 tygodniach biegania każdy ma prawo do małego kryzysu. Trzba jednak spiąć poślady i do przodu:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz