Droga do powrotu do formy jest bardzo wyboista. Jest zadyszka, są zakwasy no i jest psychika która nie współdziała. No nie współdziała i już. Z założenia nie narzuciłam sobie reżimu w postaci planu treningowego, bo wiem, że długo bym nie wytrzymała. Choć nawet bez planu jest ciężko, czasami nawet bardzo.
Póki co biego-truchtam 3 razy w tygodniu po 4 kilometry. Czuję (ba, ja wiem choć baterie w wadze łazienkowej umarły), że utyłam. Toczę się więc po parkowych alejkach jak taka beczka, a spacerowicze będący przypadkowymi świadkami tego widowiska tylko czyhają jak ta beczka straci równowagę i się przewróci. Co tu dużo mówić, makabra. Jakby tego było mało postanowiłam jeszcze bardziej obnażyć brak formy i zabrałam się za następujące treningi: http://www.youtube.com/watch?v=uMHreHGYH9w.Chyba nie zdziwi nikogo jeśli powiem, że pot się lał strumieniami, a część ćwiczeń została zrealizowana w 50 %. Tytuł mówi sam za siebie - FULL BODY DISASTER!