Pięć lat temu wysiadły mi kolana. Ortopeda zalecił poszukać innej dyscypliny sportowej, takiej zastępczej, do czasu gdy ponownie wrócę do biegania. Zasugerował rower i tak zostało.
Czarno-czerwony,lśniący i pachnący nowością. Idealny! Zaczęłam jeździć. Sporo jeździć. Kręciłam kolejne kilometry i myślałam. Hmm, a może maraton rowerowy? W sierpniu 2008 r. ukończyłam, w ramach cyklu Mio Bike Maraton, swój pierwszy i jedyny dotychczas maraton rowerowy. Maraton pamiętny, bowiem szerszenie (tak szerszenie!) przypuściły w lesie atak na rowerzystów w odwecie za naruszenie ich terytorium. Mi się też oberwało - pięć ukąszeń. Tego się nie zapomina. Powoli wracałam jednak do biegania. Rowerowałam coraz mniej, rzadziej. Do tego doszedł wypadek rowerowy, podejrzenie złamania żuchwy. W ostateczności rower zaczął częściej służyć jako wieszak na ubrania oraz miejsce wylegiwania się kotów z kurzu.
Ostatnio spojrzałam na ten obraz nieszczęścia i rozpaczy i postanowiłam go reanimować. W sobotę odstawiłam sprzęt do serwisu, dziś w napięciu poszłam go odebrać. Skrzywiona korba, hamulce do odpowietrzenia, płyn hamulcowy do wymiany. Serwisant wspominał o czymś jeszcze, ale totalnie się wyłączyłam i uszło to mojej uwadze. Okazuje się, że pamiętny wypadek boleśnie doświadczył nie tylko mnie, ale i sam rower.
Nie samym bieganiem żyje jednak człowiek. Siadam ponownie na rower! To już postanowione. Z czasem wymienię/ naprawię wszystkie uszkodzone elementy - serwisant pocieszył mnie, że na razie mogę jeździć tak jak jest i zobaczymy. No to zobaczymy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz