"Nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani biegacze". Tak, tak słyszałam, czytałam i szczerze - średnio w to wierzę. Okey. Jesienią można omijać kałuże w kapturze szczelnie otaczającym głowę, a zimą założyć dwie pary rękawiczek, trzy warstwy odzieży na górę. Generalnie przysłowiowa cebulka i do dzieła. A latem??? Latem się nie da. Nie da i już. Powietrze przypomina ciepłą zupę, słońce praży, a na skórze zostają trwałe ślady po leginsach i koszulce. Brrrr.
Co roku mam latem nie lada dylemat z tym moim bieganiem. Rano czy wieczorem? Rano jest mi ciężko się zmotywować by wstać około 5:00. Do tego bieganie na pustym baku to chyba już nie moja bajka. Kilka lat temu potrafiłam tak bez śniadania zrobić 10, a nawet 14 km. Teraz 5 km to już nielada wyzwanie. Wieczory z kolei pozwalają jedynie na bieganie wzdłuż głównych, oświetlonych ulic miasta. Ale czy jest jakiś fun w przemierzaniu kolejnych kilometrów, gdy powietrze jest pełne spalin a w uszach dudni szum aut? I don't think so.
No więc siedzę, myślę i szukam motywacji do porannych treningów. A na usta ciśnie się jedno pytanie: po coś ty kobieto zapisała się na ten cholerny maraton? :)
Hej! Muszę przyznać, że w tygodniu biegam wieczorami, bo o 5 rano choćby mnie zimną wodą polewano, to nie wstanę ;) biegam zazwyczaj ok. godz. 20 bo słońce przede wszystkim już tak nie pali, ale też nie jest jeszcze ciemno. W niedzielę jedynie się mobilizuję i wstaję o 7... Nie jest lekko, ale damy radę z tym maratonem ;)
OdpowiedzUsuńNo musimy dać radę! Innej opcji nie ma Marysiu:)
OdpowiedzUsuń