Z kilkunastu tygodni zrobiło się raptem kilka. Zanim się obejrzę, a będę odliczała dni (tak dni!) do startu w drugim w moim życiu maratonie. Pierwszy był cztery lata temu i jak twierdzi mój kolega - dawno i nie liczy się:) Co prawda, to prawda.
Sierpień upłynął pod znakiem zwyżki formy. Biegało mi się super, kilometry mijały niepostrzeżenie. Nagle na koniec tygodnia orientowałam się, że przekraczałam magiczną liczbę 50 km. I tak tydzień po tygodniu. Nastał wrzesień i passa mnie opuściła. Najpierw nieudany start w półmaratonie w Pile, oblany egzamin, chwila zwątpienia, koszmarne wybieganie w minioną niedzielę. Morale opadły, biegowa pewność siebie znikła. Koleżanka zrobiła już dwie czy trzy "trzydziestki", podczas gdy moje najdłuższe do tej pory wybieganie liczyło raptem 24 km...
Ogarnął mnie stresssss. Taki stres przez duże S. Podświadomie czuję, że zrobiłam za mało, za często odpuszczałam. Kolega A. określiłby to w dwóch wyrazach - brak konsekwencji. Wiem jednak jedno. Jeśli teraz odpuszczę to skończą się długie wybiegania, 50 km tygodniowo, interwały i cała biegowa reszta. Będzie kac moralny i złość na samą siebie, że znów się poddałam, że nie potrafię dążyć do wytyczonych celów. Dlatego mimo wszystko, mimo przeciwności losu nie poddam się. I tego się trzymam.
Nie poddawaj się! To Ty już biegłaś kiedyś maraton? :) ja bym na Twoim miejscu nie przejmowała się tymi wybieganiami, 24 to też jest dużo. Jeżeli robiłaś interwały - to znaczy że Twój trening mocno poszedł w jakość ;) a co do biegania 30 - stek, to podobno nie wszyscy tyle biegają przed maratonem. Ale przebiegnięcie tego dystansu choć raz daje na pewno komfort psychiczny ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie Marysiu,właśnie o ten komfort psychiczny chodzi!
OdpowiedzUsuńDasz radę, wszystko będzie dobrze ;)))
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, wielką nadzieję:)
Usuństrasznie się cieszę,że na blogach zapanował taki maratoński szał, coraz więcej dziewczyn startuje, to coś pięknego:) ja biegnę w niedzielę
OdpowiedzUsuń