Wydawać by się mogło, że takie rzeczy przydarzają się tylko systematycznym biegaczom. Takim, którzy nie przerabiają trzy czy nawet czteromiesięcznych przerw od biegania, wytrwale stawiają się na każdym treningu i skrupulatnie notują wszystkie wyniki i osiągnięcia. A jednak się myliłam. W czym rzecz? Otóż Garmin zastrajkował. A wszystko po tym, jak postawiłam sobie za punkt honoru powrót do biegania i odbudowę formy, zrobiłam porządek w biegowych rzeczach oraz podłączyłam zegarek do ładowania. Ładował się pięknie, a ja z drżeniem serca myślałam jaką prędkość pokaże licznik na pierwszym treningu. Na myśleniu się skończyło. Zegarek umarł i ani soft, ani hard, ani nawet master reset na nic się nie zdały.
Nie jest jednak celem tego wpisu narzekanie, jak to się w moim biegowym światku źle dzieje. Że jest zadyszka, hardcorowe zakwasy, chwile zwątpienia i umierające Garminy. Bo koniec końców Garmin mnie jednak nie zawiódł i przysłał nowiutki zegarek z pełnym osprzętem!!! A mi jeszcze bardziej zachciało się biegać. I mimo, że na razie jest to raczej marszobieganie to myślę, że z czasem, powolutku, pociuchutku odbuduję moją biegową formę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz