sobota, 5 kwietnia 2014

O umierających Garminach i o tym, że jednak tak źle to chyba nie jest

Wydawać by się mogło, że takie rzeczy przydarzają się tylko systematycznym biegaczom. Takim, którzy nie przerabiają trzy czy nawet czteromiesięcznych przerw od biegania, wytrwale stawiają się na każdym treningu i skrupulatnie notują wszystkie wyniki i osiągnięcia. A jednak się myliłam. W czym rzecz? Otóż Garmin zastrajkował. A wszystko po tym, jak postawiłam sobie za punkt honoru powrót do biegania i odbudowę formy, zrobiłam porządek w biegowych rzeczach oraz podłączyłam zegarek do ładowania. Ładował się pięknie, a ja z drżeniem serca myślałam jaką prędkość pokaże licznik na pierwszym treningu. Na myśleniu się skończyło. Zegarek umarł i ani soft, ani hard, ani nawet master reset na nic się nie zdały.

Nie jest jednak celem tego wpisu narzekanie, jak to się w moim biegowym światku źle dzieje. Że jest zadyszka, hardcorowe zakwasy, chwile zwątpienia i umierające Garminy. Bo koniec końców Garmin mnie jednak nie zawiódł i przysłał nowiutki zegarek z pełnym osprzętem!!! A mi jeszcze bardziej zachciało się biegać. I mimo, że na razie jest to raczej marszobieganie to myślę, że z czasem, powolutku, pociuchutku odbuduję moją biegową formę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz