Właśnie dowlokłam się z pracy do domu. Zbliża się godzina 19 (thank God!) i mogę zjeść banana. Niby mówi się, że trzeci dzień diety jest najgorszy. Choć dziś ssie w żołądku jeszcze bardziej, co skutecznie nie daje mi zapomnieć, że jestem na diecie. I boli głowa. To z kolei pewnie z odstawienia czystego cukru, którego potrafiłam pochłonąć tonę. No i jeszcze czeka mnie dziś bieganie. 15min spokojnego truchtu+25min biegu ciągłego+5x100m luźo+10min spokojnego truchtu. Aż strach się bać:)
A poniżej troszkę inne spojrzenie na kwestię diety. Nie powiem, ubawiło mnie to:)
Wyemancypowana dieta postmodernistyczna
1. Jeśli coś zjesz, a nikt tego nie widział, to te kalorie są niewidoczne i się nie liczą.
2. Tabliczka czekolady popita colą ligth popada w tzw. konflikt kaloryczny – traci co najmniej 80% swoich pierwotnych kalorii.
3. Gdy jesz w towarzystwie, liczą się tylko te kalorie, których zjadłaś więcej niż inni.
4. Jedzenie lecznicze nigdy nie jest kaloryczne (np. czekolada na depresję, czerwone wino na serduszko, koniak na potencję etc.)
5. Dbaj o sute posiłki dla rodziny i przyjaciół – im grubsze twoje otoczenie, tym ty wydajesz się chudsza.
6. Picie i jedzenie przed telewizorem się nie liczy, bo to nie klasyczny posiłek, tylko część rozrywki.
7. Dania z lodówki nie mają kalorii, bo – jak wiadomo – w lodówce jest zimno, a kaloria to jednostka ciepła.
8. Zaleca się spożywanie posiłków na dużych płaskich talerzach – kalorie szybciej z nich parują.
9. Produkty spożywcze o tym samym kolorze mają tyle samo kalorii (np. pomidory i dżem truskawkowy, pieczarki i biała czekolada, krwawa Mary i rzodkiewki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz