niedziela, 16 czerwca 2013

Dieta czyli czas się skurczyć

Przytyłam (nie bójmy się użyć tego słowa). Oczywiście nie nastapiło to z dnia na dzień. Nie obudziłam się i dostałam zawału wchodząc na wagę. Przymykałam po prostu przez ostatnie półtora roku oczy na to, w co powoli acz skutecznie przeistaczało się moje ciało.

Wrodzone uwielbienie słodyczy, wieczorne (i nie tylko) przekąski i zagryzki, zajadanie stresów, a co najważniejsze bieganie! Tak, tak wpadłam w pułapkę myślenia o jedzeniu jako o zasłużonej nagrodzie po intensywnym wysiłku. I tym sposobem potrafiłam pożerać po bieganiu więcej niż spalałam w jego trakcie. 1:0 dla kalorii!
 
Plan jest ambitny, bo mam zamiar schudnąć więcej niż przytyłam, czyli około 7kg. Pomaga mi w tym Pani Dietetyk. Rozpisała mi dietę, która na pierwszy rzut oka nie będzie wymagała ode mnie ponadludzkich zdolności kulinarnych. A to duży plus. Obędzie się też bez ważenia każdej rzodkiewki czy kromki chleba. Plus numer dwa. Należy tylko (a może aż) trzymać się ustalonych godzin posiłków, pić dużo bo 2-2,5 litra płynów dziennie (wody mam akurat w organizmie zdecydowanie za mało), i oczywiście nie podjadać między posiłkami...
 
Myślę sobie - great! Nie dość, że wracam od poniedziałku z powrotem do reżmiu biegowego (o moim półmaratońskim upadku można poczytać na http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=37372) to jeszcze dochodzi reżim dietetyczny. No i mentalny przede wszystkim! Zbliżaja się roczek mojego siostrzeńca, urodziny siostry, trzydziestki dwóch przyjaciółek... Pozostanie mi siorbanie wody z cytryną i powtarzenie jak mantrę "yes I can"!
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz