niedziela, 3 marca 2013

To kiedy biegniesz ten maraton?

Obcowanie z ludźmi, którzy na codzień mają niewiele do czynienia z bieganiem (nie to, że ja sama jestem w tej dziedzinie jakimś autorytetem, bo oczywiście nim nie jestem!) często prowadzi do komicznych dialogów i stwierdzeń. Przykłady:
 
 
(1) Koleżanka przedstawia mnie znajomym: "To jest Agnieszka. Ona biega maratony." (przypis autorki: w swoim życiu sportowym przebiegłam raptem jeden maraton i to ładnych parę lat temu);
 
(2) Biegam z koleżanką, a ta zadaje mi następujące pytanie: "Kiedy biegniesz najbliższy ćwierćmaraton?" (w sumie 10km to prawie 1/4 maratonu, a powiedzieć przygotowuję się do ćwierćmaratonu zamiast do biegu na 10km na pewno brzmi godniej);
 
(3) Będą w zaawansowanej fazie przygotowań do półmaratonu spędziłam tydzień u rodziców. Tata będąc świadkiem moich zmagań ktoregoś dnia skomentował to tak: "Dla jakiej idei? Dla jakiej?";
 
(4) No i mój absolutny hit. Jestem w trakcie przygotowań do biegu na dychę, a mama wyskakuje z tekstem: " To kiedy biegniesz ten maraton?".
 
 
Co by jednak nie pisać, moja rodzina zrobiła ostatnimi czasy milowy krok w podejściu do mojego biegania. Prezenty urodzinowe/świąteczne zdominował temat biegania. Ale absolutną, mega wypasioną wisienką na torcie stał się wczorajszy prezent z okazji wzniosłej (aczkolwiek dla autorki niechcianej)....Taram tatam...




Jesteście niesamowici:)
Dziękuję!

środa, 27 lutego 2013

W końcu wszystko ma jakiś sens, prawda?

Jestem na fali. Słomiany zapał wrócił i zbiera swoje żniwo. Adrenalina buzuje, kawa jest zbędna. Zaczęło się od książki "Waga startowa". Niedługo potem w domu pojawiła się waga łazienkowa, której bliżej jest do komputera niż do tradycyjnego urządzenia z podziałką. Waga na razie budzi strach i przerażenie, bo wejście na nią diametralnie przeorientuje życie. Okaże się ile mam w sobie tłuszczu (dużo za dużo), ile tkanki mięśniowej, ile ważą kości a nawet ile wynosi dzienne zapotrzebowanie kaloryczne. Na razie jednak (wiem, wiem totalna głupota) waga stoi w kartonie i straszy. Ale to nie koniec.

W sobotę sumiennie wypełniłam zalecenia treningowe i zrobiłam 5km+5x20s p. W niedzielę z racji okropnej pogody wylądowałam w fitness klubie i ku swojemu zdziwieniu przebiegłam 14km. W poniedziałek trafiłam na zajęcia "Płaski brzuch", których skutki odczuwam po dzień dzisiejszy. We wtorek ponownie byłam w parku i zrobiłam swoje 6km+6x20s p. Dziś wiedziona Bóg wie jakim instynktem wyciskałam siódme poty na zajęciach, których sama nazwa wywołuje ciary - "Fatkiller XCO Training". Jutro z kolei plan przewiduje kolejne 7km biegu...

Wiem,  że to nierozsądne, że sobie szkodzę, że tak nie można. Ale im większe mam zakwasy (a mam olbrzymie) tym bardziej jestem zła na brak formy i tym szybciej sie nakręcam. Albo znajdę w tym wszystkim jakiś zdrowy rozsądek, albo niebawem będzie źle. Może się jednak okazać, że jest w tym jakiś sens. I tego się póki co trzymam:)

sobota, 23 lutego 2013

Z kuchni biegacza-słodyczomaniaka

Co robi biegacz-amator po nieudanym treningu? Bardzo nieudanym treningu. Pociesza się w kuchni:)

Daktyle suszone,ekologiczne
Migdały
Miód od znajomego pszczelarza
Czekolada gorzka 74%
Cynamon
Cytryna

 
 
Żródło: Runner's world, nr 1-2 (41) styczeń-luty 2013
Ode mnie: przepis z lekka zmodyfikowałam. Figi zastąpiłam daktylami. Dodałam również mniej platków migdałowych na rzecz wspomnianych daktyli.

Enjoy!

czwartek, 21 lutego 2013

Waga startowa by Matt Fitzgerald

Zamówiona. Odebrana. Rozpakowana....

Waga startowa. Autor Matt Fitzgerald.




Teraz tylko czytać i wprowadzać w życie.

niedziela, 17 lutego 2013

Podejście numer dwa

Niedziela. Pobudka 8:00.
Świeżo zaparzona kawa. Płatki owsiane z bananem, łyżeczką kakao, miodu oraz otrębami.
Kilka artykułów z gazety, głęboki wdech, szybkie spojrzenie za okno.
Czas iść pobiegać.
 
To już nie zabawa. Żadne tam 5 czy 6km. Czeka mnie druga próba zmierzenia się z dystansem 12km. W głowie plątanina myśli - a jak nie podołam, odpadnę po kilkudziesięciu minutach tak jak ostatnio? Jeśli nie dam rady, to czy w ogóle jest sens przymierzać się do 14km w przyszłym tygodniu?
 
Wychodzę z klatki, na uszach mp3, rozpoczyna się utwór z odświeżonej playlisty, którą załadowałam sobie z rana. Pierwsze kroki. Idzie sprawnie i lekko. Czuję budzące się pokłady energii. Sama nie wierzę, że po tygodniu zmagania się z własnymi słabościami i wątpliwościami czy moje biegowe plany mają sens, nagle przychodzi taka odmiana. Nad Maltą co rusz spotykam biegaczy. Wielu przyjaźnie mi macha, uśmiecha się. To będzie dobry bieg.
 
13,5km. To był dobry bieg.

czwartek, 14 lutego 2013

O kryzysie słów kilka

Kilkakrotnie zdarzyło mi się biegać z planem, który na pierwszy rzut oka wydawał się przyjazny. Gdy jednak z tygodnia na tydzień ilość kilometrów (przynajmniej w moich oczach) zaczynała lawinowo rosnąć, po prostu odpadałam. Ogranizm, a może bardziej głowa nie dawały rady i tak odpuszczałam trening po treningu, by niedługo potem całkowicie się wyłożyć. I tak historia się powtarzała. Zawsze wydawało mi się,że tym razem to ja już na pewno dam radę. Nie dawałam.
 
Plan treningowy według którego biegam (http://www.bieganie.pl/?cat=19&id=432&show=1) wydaje się być dostosowany do mojej obecnej kondycji (czytaj kondycji obecnie brak). Biegam 4 razy w tygodniu. 5-6km jednorazowo. W weekendy jakieś dłuższe wybiegania. Obiektywnie myślę, że to żadne szaleństwo. Pewnie mogłabym dłużej, mocniej, szybciej. Mogłabym, ale orka na treningach nie jest szczytem moich marzeń. Przynajmniej na razie.
 
Kryzys biegowy? Tak, dziś go doświadczyłam. W planach było 5km. Pięć kilometrów! A ja czułam, że moje nogi są jak z drewna. Tak jakbym dzień wcześniej zrobiła co najmniej 20 km wybieganie. Prawda jest jednak taka, że wczoraj nie zrobiłam nic. Nie biegałam, nie pływałam, nie jeździłam na rowerze. Nic. Wmawiam sobie, że to chwilowe, że to nie był mój dzień. W końcu po 6 tygodniach biegania każdy ma prawo do małego kryzysu. Trzba jednak spiąć poślady i do przodu:)

wtorek, 12 lutego 2013

Projekt CUKIER

Każdy,kto pobędzie trochę w moim towarzystwie przekona się na pewno co do jednej rzeczy.Uwielbiam słodycze.Wróć.Jestem od nich uzależniona.Gdybym mogła, pewnie byłby one podstawą każdego mojego posiłku.Na szczęście zachowałam jeszcze resztki zdrowego rozsądku.Ten właśnie zdrowy rozsądek nakazał mi w końcu coś z tym zrobić.
 
Pomysł na to by "odcukrzyć" swoją codzienną dietę zawdzięczam jednak w dużej mierze mojej siostrze. To dzięki jej pomysłom i sugestiom postanowiłam ograniczyć,a z czasem może i wyeliminować (wersja optymistyczna-never going to happen) z posiłków sacharozę.Moja siostra, która co prawda nie dorównuje mi w ilości spożywanych cukrów,postanowiła zrobić to samo.
 
Idea jest prosta.Przestaję kupować słodycze w gotowej postaci.Będę piec/gotować/przyrządzać je sama,zwracając uwagę na jak najmniejszą zawartość sacharozy.Simple as that.
 
Projekt wszedł dziś w I fazę realizacji.
Efekt: ciasto marchewkowe,na mące orkiszowej,słodzone rozdrobnionymi ekologicznymi rodzynkami.Bez grama cukru!
Wrażenia: pachnie fantastycznie, smakuje jeszcze lepiej:)
 



POLECAM.
SMACZNEGO!