środa, 13 marca 2013

Do startu pozostało...

 
Do pierwszego startu w 2013 r. pozostało...
 
                                                                                            2 dni 12 godzin 51 minut 8 sekund
 
Hmm, stres? Od ponad 10 tygodni w miarę systematycznie i rzetelnie starałam się wypełniać zalecenia planu. Rekordu życiowego raczej też nie zamierzam bić (na poprawianie PB przyjdzie jeszcze czas). Teoretycznie nie powinnam więc mieć obaw. A jednak! Kolano, po wczorajszej przygodzie, nadal mi dokucza. Podobnie jest z biodrem. Oby skończyło się siniakami. Oby do soboty przestało boleć. Oby nie było ślisko i nie padał śnieg.
 
Plan realistyczno - optymistyczny: dobiec i się nie zmasakrować :)

 
 

wtorek, 12 marca 2013

Poślizg niekontrolowany

Nie jestem fanką zimy. Oczywiście skąpany w słońcu mroźny poranek. białe Boże Narodzenie czy trzeszczenie śniegu po podeszwami butów mają swój niezaprzeczalny urok. Kiedy jednak przychodzi do biegania zdecydowanie nie lubię tej pory roku!
 
Ociagałam się dzisiaj z wieczornym bieganiem. Jeszcze jedna filiżanka kawy, kostka czekolady na poprawę humoru, mały update playlisty na odtwarzaczu mp3. W końcu się zebrałam i wybiegłam. Kilometr za kilometrem mijał niepostrzeżenie szybko, bez większej zadyszki utrzymywałam tempo w okolicach 5:30-5:40 min/km. Plan zakładał 7 przebieżek, ale za radą kolegi postanowiłam sforsować kilka podbiegów. Pierwszy poszedł całkiem nieźle. Drugi...To by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejsze bieganie. Kończąc drugi podbieg zaliczyłam nieprzyejmny i bolesny upadek. Poślizgnęłam się i lewym bokiem ciała zderzyłam z ośnieżonym asfaltem. Pech chciał, że najbardziej ucierpiała ta część lewego uda, którą gnębi ITBS. Kontynuowałam jednak bieg, w końcu do domy jakoś trzeba było wrócić. Na koniec spotkała mnie jednak kolejna niespodzianka. W parku położonym opodal centrum Poznania spotkałam lisa! Tak, lista! W centrum miasta! Jako, że boję sie wszelkich zwierząt, małych czy też dużych, krzyknęłam ze strachu i zawróciłam z trasy. A lis za mną. Takiego sprintu to chyba nawet Kenijczyk by mi pozazdrościł.
 
Do Maniackiej Dziesiątki pozostały cztery dni. Cztery dni aby doprowadzić do ładu udo i kolano. Zima zdecydowanie mi nie sprzyja.

sobota, 9 marca 2013

08/03/2013 update

8s/km szybciej
2,14km więcej
ogólne samopoczucie: początkowo kiepskie, ale od 8km bieg z turbodoładowaniem:)

Przemyślenia? Chyba nie jest tak źle (mimo tego że nie jestem konsekwentna w realizacji planu). Ale zawsze może być lepiej. Striving for perfection! :)



piątek, 8 marca 2013

Maniacka Dziesiątka. 7 dni.

Od tygodnia czas biegnie jak szalony. Nie, nie biegnie.To jest sprint z prędkością ponaddźwiękową. Biegam, załatwiam, planuję, wykonuję. Niestety w tym całym zamieszaniu nie ma miejsca dla jakichkolwiek sportowych aktywności. A gdy już znajdzie się chwila wytchnienia, to jedyne o czym myślę to sen!

W ubiegłym tygodniu plan biegowy został zrealizowany w 75%. Nie jestem tym zachwycona. W tym tygodniu opuściłam już jeden trening, więc w optymistycznym wariancie znów skończy się na trzech jednostkach biegowych. Na dodatek za tydzień Maniacka Dziesiątka. Niby celem jest po prostu dobiegnięcie do mety. Jednak jest to mój pierwszy start nie tylko w 2013 ale też od czasu Półmaratonu w Pile (czyli od jakichś 7 miesięcy). Nie powinnam, ale jednak - stresuję się!
 
Jutrzejszy natomiast dzień będzie wyzwaniem we wszyskich wymiarach i przekrojach. Aby spiąć wszystko, zadowolić siebie i innych będę musiała stawić się o nieludzkiej porze na ścieżkach biegowych. Cel jest jeden - 16km. Dłuższego dystansu nie pokonałam od wspomnianego Półmaratonu w Pile. Nie wiem jak zareaguje organizm. Nie wiem czy podoła głowa. Nie wiem czy będzie wiało i padało. Zdecydowanie za dużo tych niewiadomych:)

niedziela, 3 marca 2013

To kiedy biegniesz ten maraton?

Obcowanie z ludźmi, którzy na codzień mają niewiele do czynienia z bieganiem (nie to, że ja sama jestem w tej dziedzinie jakimś autorytetem, bo oczywiście nim nie jestem!) często prowadzi do komicznych dialogów i stwierdzeń. Przykłady:
 
 
(1) Koleżanka przedstawia mnie znajomym: "To jest Agnieszka. Ona biega maratony." (przypis autorki: w swoim życiu sportowym przebiegłam raptem jeden maraton i to ładnych parę lat temu);
 
(2) Biegam z koleżanką, a ta zadaje mi następujące pytanie: "Kiedy biegniesz najbliższy ćwierćmaraton?" (w sumie 10km to prawie 1/4 maratonu, a powiedzieć przygotowuję się do ćwierćmaratonu zamiast do biegu na 10km na pewno brzmi godniej);
 
(3) Będą w zaawansowanej fazie przygotowań do półmaratonu spędziłam tydzień u rodziców. Tata będąc świadkiem moich zmagań ktoregoś dnia skomentował to tak: "Dla jakiej idei? Dla jakiej?";
 
(4) No i mój absolutny hit. Jestem w trakcie przygotowań do biegu na dychę, a mama wyskakuje z tekstem: " To kiedy biegniesz ten maraton?".
 
 
Co by jednak nie pisać, moja rodzina zrobiła ostatnimi czasy milowy krok w podejściu do mojego biegania. Prezenty urodzinowe/świąteczne zdominował temat biegania. Ale absolutną, mega wypasioną wisienką na torcie stał się wczorajszy prezent z okazji wzniosłej (aczkolwiek dla autorki niechcianej)....Taram tatam...




Jesteście niesamowici:)
Dziękuję!

środa, 27 lutego 2013

W końcu wszystko ma jakiś sens, prawda?

Jestem na fali. Słomiany zapał wrócił i zbiera swoje żniwo. Adrenalina buzuje, kawa jest zbędna. Zaczęło się od książki "Waga startowa". Niedługo potem w domu pojawiła się waga łazienkowa, której bliżej jest do komputera niż do tradycyjnego urządzenia z podziałką. Waga na razie budzi strach i przerażenie, bo wejście na nią diametralnie przeorientuje życie. Okaże się ile mam w sobie tłuszczu (dużo za dużo), ile tkanki mięśniowej, ile ważą kości a nawet ile wynosi dzienne zapotrzebowanie kaloryczne. Na razie jednak (wiem, wiem totalna głupota) waga stoi w kartonie i straszy. Ale to nie koniec.

W sobotę sumiennie wypełniłam zalecenia treningowe i zrobiłam 5km+5x20s p. W niedzielę z racji okropnej pogody wylądowałam w fitness klubie i ku swojemu zdziwieniu przebiegłam 14km. W poniedziałek trafiłam na zajęcia "Płaski brzuch", których skutki odczuwam po dzień dzisiejszy. We wtorek ponownie byłam w parku i zrobiłam swoje 6km+6x20s p. Dziś wiedziona Bóg wie jakim instynktem wyciskałam siódme poty na zajęciach, których sama nazwa wywołuje ciary - "Fatkiller XCO Training". Jutro z kolei plan przewiduje kolejne 7km biegu...

Wiem,  że to nierozsądne, że sobie szkodzę, że tak nie można. Ale im większe mam zakwasy (a mam olbrzymie) tym bardziej jestem zła na brak formy i tym szybciej sie nakręcam. Albo znajdę w tym wszystkim jakiś zdrowy rozsądek, albo niebawem będzie źle. Może się jednak okazać, że jest w tym jakiś sens. I tego się póki co trzymam:)

sobota, 23 lutego 2013

Z kuchni biegacza-słodyczomaniaka

Co robi biegacz-amator po nieudanym treningu? Bardzo nieudanym treningu. Pociesza się w kuchni:)

Daktyle suszone,ekologiczne
Migdały
Miód od znajomego pszczelarza
Czekolada gorzka 74%
Cynamon
Cytryna

 
 
Żródło: Runner's world, nr 1-2 (41) styczeń-luty 2013
Ode mnie: przepis z lekka zmodyfikowałam. Figi zastąpiłam daktylami. Dodałam również mniej platków migdałowych na rzecz wspomnianych daktyli.

Enjoy!