poniedziałek, 13 maja 2013

Mój rower

Pięć lat temu wysiadły mi kolana. Ortopeda zalecił poszukać innej dyscypliny sportowej, takiej zastępczej, do czasu gdy ponownie wrócę do biegania. Zasugerował rower i tak zostało.

Czarno-czerwony,lśniący i pachnący nowością. Idealny! Zaczęłam jeździć. Sporo jeździć. Kręciłam kolejne kilometry i myślałam. Hmm, a może maraton rowerowy? W sierpniu 2008 r. ukończyłam, w ramach cyklu Mio Bike Maraton, swój pierwszy i jedyny dotychczas maraton rowerowy. Maraton pamiętny, bowiem szerszenie (tak szerszenie!) przypuściły w lesie atak na rowerzystów w odwecie za naruszenie ich terytorium. Mi się też oberwało - pięć ukąszeń. Tego się nie zapomina. Powoli wracałam jednak do biegania. Rowerowałam coraz mniej, rzadziej. Do tego doszedł wypadek rowerowy, podejrzenie złamania żuchwy. W ostateczności rower zaczął częściej służyć jako wieszak na ubrania oraz miejsce wylegiwania się kotów z kurzu. 

Ostatnio spojrzałam na ten obraz nieszczęścia i rozpaczy i postanowiłam go reanimować. W sobotę odstawiłam sprzęt do serwisu, dziś w napięciu poszłam go odebrać. Skrzywiona korba, hamulce do odpowietrzenia, płyn hamulcowy do wymiany. Serwisant wspominał o czymś jeszcze, ale totalnie się wyłączyłam i uszło to mojej uwadze. Okazuje się, że pamiętny wypadek boleśnie doświadczył nie tylko mnie, ale i sam rower.

Nie samym bieganiem żyje jednak człowiek. Siadam ponownie na rower! To już postanowione. Z czasem wymienię/ naprawię wszystkie uszkodzone elementy - serwisant pocieszył mnie, że na razie mogę jeździć tak jak jest i zobaczymy. No to zobaczymy!

niedziela, 5 maja 2013

Wielka Brytania. Tydzień w królestwie fish&chips.

Lubię Wielką Brytanię. Może nawet bardziej niż lubię. Whitard of Chelsea, Fat Face, Super Dry, New Look no i przede wszystkim Primark:) Do tego ten brytyjski akcent, wszechogarniająca zieleń krajobrazów z co rusz pasącymi się owcami, serdeczność mieszkańców (przynajmniej ja się z nią spotkałam). Dużo by wymieniać.

To była moja trzecia podróż do UK. Za każdym razem ogarnia mnie ten sam entuzjazm i radosne oczekiwanie. Snuję w głowie plany co tym razem zobaczę, spróbuję. Lubię chłonąć tamtejszą atmosferę, obserwować barwnych, ekscentrycznych ludzi, którzy w ogóle nie przejmują się tym co myślą i mówią inni. No i rzecz jasna lubię tamtejsze sklepy. Myślcie sobie co chcecie, ale na mnie nawet wizyta w lokalnym supermarkecie robi wrażenie. Regionalne sery, niezliczone odmiany herbat, piw, musli, batoników zbożowych etc. Cóż jestem dziwna:)

Bath
Lyme Regis
Cardiff
Minehead
 
Lokalizacje bardziej i mniej znane, trzy pierwsze na pewno godne polecania.
 
BATH - jedyne w całym UK gorące źródła i pozostałości Łaźni Rzymskich (Roman Bath). No i oczywiście znany nie tylko z ekranizacji powieści Jane Austen - "Perswazja", Royal Crescent. Do tego dobre jedzenie, dużo dobrego jedzenia:)
 

LYME REGIS - położona nad oceanem miejscowość wypoczynkowa. Niezwykle kameralna i klimatyczna. Dla zainteresowanych - mieszka tu wokalista Deep Purple Ian Gillan.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

CARDIFF - któż nie zna tego miasta. Moja pierwsza (niestety tylko jednodniowa) wizyta w Walii. Dwujęzyczne tablice (angielski i walijski) robią niezwykłe wrażenia. No i ten czerwony smok!













Bieganie? Było i to nawet 4 razy. Pływanie? Było, całe 1,7 km na basenie o długości ... 33 m. Cóż, Anglicy zadziwiają pod wieloma względami:)
 

 
 











 











 

środa, 24 kwietnia 2013

Bieg o zupełnie inną życiówkę. Fotorelacja z XX Biegów Żnińskich

Miejsce: Żnin
Termin: 21.04.2013
Uczestnicy:

Asia - siostra (5km nordic walking)
                                      
                  
 
Agnieszka (10km, bieg główny)
 
 
 
Marek (brudny od dżemu:)) - siostrzeniec, wiek 8 miesięcy (10km, bieg główny)



Piotr - szwagier (fotograf)



To był nietypowy bieg. Pierwszy w którym wystartowałam z takim Maluszkiem oraz drugi w którym wzięłam udział z siostrą. Totalny runner's high, którego dawno nie doświadczyłam.



 
 


Zdjęcia by Piotr Szamocki (www.szamocki.pl)

środa, 17 kwietnia 2013

R.E.S.T.

Jedno w życiu mam na pewno przećwiczone na wszystkie możliwe sposoby. Otóż, gdy coś zaczyna się układać, coś innego się wali.
 
Krótko i zwięźle? Ból piszczeli + infekcja gardła. Dawka piorunująca, jednorazowo nie do przełknięcia. A jednak...
 
Zaczęło się niewinnie, w niedzielne przedpołudnie. Podczas 15 kilometrowego wybiegania poczułam ból w okolicach lewego piszczela. Zignorowałam to. Of course. W końcu to był taki udany bieg - rzadko kiedy bowiem biegam (treningowo) 15km w czasie 1:28:xx. Ból utrzymywał się jednak całą niedzielę. Spanikowałam. W ruch poszedł internet, apteczkę przewróciłam od góry do dołu. W końcu poszłam po rozum do głowy. Skoro w maju mam ruszyć z planem treningowym pod maraton to trzeba zacząć o siebie dbać. Postanowiłam - w tym tygodniu REST!
 
W poniedziałek też się nie nudziłam. Ból gardła. Z początku lekki i do przeżycia, ale z czasem wprost nie do zniesienia. Kulminacja nastąpiła o 3 nad ranem, gdy obudziła mnie niemożność przełknięcia śliny. Dosłownie. Ból, którego nigdy chyba nie doświadczyłam.
 
Koniec końców zmagam się więc teraz z bólem piszczela i gardła. I nie biegam. Łykam tabletki, aplikuję aerozol, smaruję i ćwiczę. Na palcach, na piętach, na zewnątrz i do wewnątrz. Łatwo się nie poddam. Oj nie. Choć niebieganie fajne nie jest.
 
 
 
P.S. Byle do niedzieli. W niedzielę czeka mnie bieg na 10km w ramach XX Jubileuszowych Biegów Żnińskich. Najpewniej treningowo, ale pobiegnę!

czwartek, 11 kwietnia 2013

A little bit about...


Półmaraton ma wielkie oczy. Olbrzymie. Bałam się ich, oj bałam. Tym bardziej,  że dwa ostatnie tygodnie przed startem dały mi nieźle popalić. Nie rozumiałam sygnałów, które dawały mi głowa oraz ciało. Na moment straciłam nawet nadzieję na to, że ten start ma w ogóle jakiś sens. Gdy więc stanęłam pośród innych biegaczy na starcie Półmaratonu Poznańskiego postanowiłam sobie jedno – dobiec. Niech to będzie 2:10, a nawet 2:15. Run for fun i już.

Pierwsze kilometry to była walka. Walka z własną głową i cieżkimi jak beton nogami. Z czasem jednak, ok. 13-14 km, mój bieg nabrał jakiejś harmonii, poczułam przypływ enregii i radości. I tak też było do końca. Wbiegłam na metę z czasem 2:03:50 netto! Zaskoczenie, radość, szok, niedowierzanie. W przeciągu 8 miesiący (tj. od ostatniego startu w półmaratonie w Pile)  tylko raz przebiegłam dystans dystans dłuższy niż 16km,w ogóle nie robiłam treningów tempowych, nie  pracowałam zbytnio nad szybkością. Konkluzja, to był bardzo udany start. Dał mi wiarę, że ja też mogę! Wynik co prawda nie jest moją życiówką, ale uważam go za milowy krok w drodze do tegorocznego, biegowego celu …

 
 
Półmaraton Poznań, 7 kwietnia 2013 r. Biało-niebieska koszulka. Ostatnie metry do mety. Runner's high :)

 
… MARATON. Tak jest. Agnieszka ma w tym roku zamiar, nie ona chce przebiec maraton. Po 4 latach od swojego debiutu pragnie zmierzyć się z dystansem z którym od 2009 roku było jej zawsze nie po drodze. Tym razem świadomie, z dobrym planem i nastawieniem mam zamiar solidnie przepracować 5 miesiący, aby 13 października stanąć na starcie Poznańskiego Maratonu. Pewnie nie raz przeklnę samą siebie, nie raz zrezygnuję na kilka dni aby ponownie wrócić i kontynuuować biegową orkę. Wszystko jednak w granicach rozsądku. Run for fun i już. Maj 2013, Agnieszka startuje z wyzwaniem.

środa, 3 kwietnia 2013

Run NOT for fun

Czasy błogiej, biegowej nirvany minęły bezpowrotnie. Tak jakby nagle (dosłownie NAGLE), przez niewidzialna dziurkę uleciało całe powietrze z balonika. Głowa, a za nią ciało zablokowały się na amen. To jakby połączyć zakwasy po bardzo ciężkim treningu z uczuciem całkowitego nierozciągnięcia poszczególnych części ciała. Czuję się źle, ale nie wiem co mi dolega, skąd przyszło i na jak długo się we mnie zadomowiło.

Normalnie po prostu bym sobie przeczekała tą chwilową (mam nadzieję) niemoc i wróciła do swojego biegowego rozkładu. Ale w takich okolicznościach? Gdy od tak dlugo wyczekiwanego Półmaratonu Poznańskiego dzielą mnie raptem 4 dni... Cóż za niefart... Targają mną sprzeczne emocje. Odpuścić sobie czy też nie odpuścić? W końcu to niejedyny półmaraton w Polsce, niejedyny w 2013.Z drugiej strony 12 tygodni "w miarę" systematycznego biegania... Żal się tak jakoś poddawać. W końcu nie należę do mięczaków, których powala byle przeszkoda...
 


 
Ubiegłotygodniowy start w zBiegiemNatury, Bydgoszcz...wtedy jeszcze nic nie zapowiadało nadchodzącego tego czegoś, co kilka dni temu zawładnęło moją głową i ciałem...

sobota, 30 marca 2013

Ani regres, ani progres


Tak się zdarzyło, że trzeci weekend z rzędu gdzieś sobie startuje. Przecieram oczy ze zdumienia gdy o tym pisze, w końcu Pólmaraton w Pile (wrzesień  2012) był moim ostatnim prawdziwym startem. A potem nic, zero, pustynia biegowa. Jak sobie teraz o tym myśle to chce mi się śmiać. Przyczyny rzadkich startów były zawsze te same. Nieprzygotowanie. A raczej przekonanie o tym, ze tak jest. Nietrafne plany biegowe i fiasko ich realizacji. Bla, bla, bla. Jedna wielka bzdura.    

Run for fun ma w sobie moc. Staje na linii startu i zdaje sobie sprawę, ze nie przybiegne pierwsza, piąta czy nawet dwudziesta. Wiem jednak, ze dobiegne, czasem w pełnych uroku warunkach przyrody, czasem przez kałuże, po lodzie, pod wiatr. Byle biec, byle nie tracić z oczu tego dlaczego biegam i co w tym sporcie kocham.

Wracając jednak do wspomnianych startów 2013. Było ich łącznie trzy, wszystkie w marcu:

Maniacka Dziesiątka, 10km
Biegaj z Chevolet Szpot, 5km
zBiegiemNatury Bydgoszcz, 5km
(bedzie tez czwarty, docelowy jeśli chodzi o pierwsza polowe roku. Pólmaraton w Poznaniu, już za tydzień tj. 7 kwietnia).

Kusząc się na analizę wynikow dochodze do wniosku, ze za każdym razem biegłam podobnie. Fajnie, bo oznacza to, ze utrzymuje formę. Niefajnie bo progresu brak. Co tu jednak dużo dywagowac. Nie wypluwam płuc na treningach, więc nie mam co oczekiwać, ze życiowki bedą same spadać z nieba:)

P.S. Wesołych Świat !!!