środa, 24 kwietnia 2013

Bieg o zupełnie inną życiówkę. Fotorelacja z XX Biegów Żnińskich

Miejsce: Żnin
Termin: 21.04.2013
Uczestnicy:

Asia - siostra (5km nordic walking)
                                      
                  
 
Agnieszka (10km, bieg główny)
 
 
 
Marek (brudny od dżemu:)) - siostrzeniec, wiek 8 miesięcy (10km, bieg główny)



Piotr - szwagier (fotograf)



To był nietypowy bieg. Pierwszy w którym wystartowałam z takim Maluszkiem oraz drugi w którym wzięłam udział z siostrą. Totalny runner's high, którego dawno nie doświadczyłam.



 
 


Zdjęcia by Piotr Szamocki (www.szamocki.pl)

środa, 17 kwietnia 2013

R.E.S.T.

Jedno w życiu mam na pewno przećwiczone na wszystkie możliwe sposoby. Otóż, gdy coś zaczyna się układać, coś innego się wali.
 
Krótko i zwięźle? Ból piszczeli + infekcja gardła. Dawka piorunująca, jednorazowo nie do przełknięcia. A jednak...
 
Zaczęło się niewinnie, w niedzielne przedpołudnie. Podczas 15 kilometrowego wybiegania poczułam ból w okolicach lewego piszczela. Zignorowałam to. Of course. W końcu to był taki udany bieg - rzadko kiedy bowiem biegam (treningowo) 15km w czasie 1:28:xx. Ból utrzymywał się jednak całą niedzielę. Spanikowałam. W ruch poszedł internet, apteczkę przewróciłam od góry do dołu. W końcu poszłam po rozum do głowy. Skoro w maju mam ruszyć z planem treningowym pod maraton to trzeba zacząć o siebie dbać. Postanowiłam - w tym tygodniu REST!
 
W poniedziałek też się nie nudziłam. Ból gardła. Z początku lekki i do przeżycia, ale z czasem wprost nie do zniesienia. Kulminacja nastąpiła o 3 nad ranem, gdy obudziła mnie niemożność przełknięcia śliny. Dosłownie. Ból, którego nigdy chyba nie doświadczyłam.
 
Koniec końców zmagam się więc teraz z bólem piszczela i gardła. I nie biegam. Łykam tabletki, aplikuję aerozol, smaruję i ćwiczę. Na palcach, na piętach, na zewnątrz i do wewnątrz. Łatwo się nie poddam. Oj nie. Choć niebieganie fajne nie jest.
 
 
 
P.S. Byle do niedzieli. W niedzielę czeka mnie bieg na 10km w ramach XX Jubileuszowych Biegów Żnińskich. Najpewniej treningowo, ale pobiegnę!

czwartek, 11 kwietnia 2013

A little bit about...


Półmaraton ma wielkie oczy. Olbrzymie. Bałam się ich, oj bałam. Tym bardziej,  że dwa ostatnie tygodnie przed startem dały mi nieźle popalić. Nie rozumiałam sygnałów, które dawały mi głowa oraz ciało. Na moment straciłam nawet nadzieję na to, że ten start ma w ogóle jakiś sens. Gdy więc stanęłam pośród innych biegaczy na starcie Półmaratonu Poznańskiego postanowiłam sobie jedno – dobiec. Niech to będzie 2:10, a nawet 2:15. Run for fun i już.

Pierwsze kilometry to była walka. Walka z własną głową i cieżkimi jak beton nogami. Z czasem jednak, ok. 13-14 km, mój bieg nabrał jakiejś harmonii, poczułam przypływ enregii i radości. I tak też było do końca. Wbiegłam na metę z czasem 2:03:50 netto! Zaskoczenie, radość, szok, niedowierzanie. W przeciągu 8 miesiący (tj. od ostatniego startu w półmaratonie w Pile)  tylko raz przebiegłam dystans dystans dłuższy niż 16km,w ogóle nie robiłam treningów tempowych, nie  pracowałam zbytnio nad szybkością. Konkluzja, to był bardzo udany start. Dał mi wiarę, że ja też mogę! Wynik co prawda nie jest moją życiówką, ale uważam go za milowy krok w drodze do tegorocznego, biegowego celu …

 
 
Półmaraton Poznań, 7 kwietnia 2013 r. Biało-niebieska koszulka. Ostatnie metry do mety. Runner's high :)

 
… MARATON. Tak jest. Agnieszka ma w tym roku zamiar, nie ona chce przebiec maraton. Po 4 latach od swojego debiutu pragnie zmierzyć się z dystansem z którym od 2009 roku było jej zawsze nie po drodze. Tym razem świadomie, z dobrym planem i nastawieniem mam zamiar solidnie przepracować 5 miesiący, aby 13 października stanąć na starcie Poznańskiego Maratonu. Pewnie nie raz przeklnę samą siebie, nie raz zrezygnuję na kilka dni aby ponownie wrócić i kontynuuować biegową orkę. Wszystko jednak w granicach rozsądku. Run for fun i już. Maj 2013, Agnieszka startuje z wyzwaniem.

środa, 3 kwietnia 2013

Run NOT for fun

Czasy błogiej, biegowej nirvany minęły bezpowrotnie. Tak jakby nagle (dosłownie NAGLE), przez niewidzialna dziurkę uleciało całe powietrze z balonika. Głowa, a za nią ciało zablokowały się na amen. To jakby połączyć zakwasy po bardzo ciężkim treningu z uczuciem całkowitego nierozciągnięcia poszczególnych części ciała. Czuję się źle, ale nie wiem co mi dolega, skąd przyszło i na jak długo się we mnie zadomowiło.

Normalnie po prostu bym sobie przeczekała tą chwilową (mam nadzieję) niemoc i wróciła do swojego biegowego rozkładu. Ale w takich okolicznościach? Gdy od tak dlugo wyczekiwanego Półmaratonu Poznańskiego dzielą mnie raptem 4 dni... Cóż za niefart... Targają mną sprzeczne emocje. Odpuścić sobie czy też nie odpuścić? W końcu to niejedyny półmaraton w Polsce, niejedyny w 2013.Z drugiej strony 12 tygodni "w miarę" systematycznego biegania... Żal się tak jakoś poddawać. W końcu nie należę do mięczaków, których powala byle przeszkoda...
 


 
Ubiegłotygodniowy start w zBiegiemNatury, Bydgoszcz...wtedy jeszcze nic nie zapowiadało nadchodzącego tego czegoś, co kilka dni temu zawładnęło moją głową i ciałem...

sobota, 30 marca 2013

Ani regres, ani progres


Tak się zdarzyło, że trzeci weekend z rzędu gdzieś sobie startuje. Przecieram oczy ze zdumienia gdy o tym pisze, w końcu Pólmaraton w Pile (wrzesień  2012) był moim ostatnim prawdziwym startem. A potem nic, zero, pustynia biegowa. Jak sobie teraz o tym myśle to chce mi się śmiać. Przyczyny rzadkich startów były zawsze te same. Nieprzygotowanie. A raczej przekonanie o tym, ze tak jest. Nietrafne plany biegowe i fiasko ich realizacji. Bla, bla, bla. Jedna wielka bzdura.    

Run for fun ma w sobie moc. Staje na linii startu i zdaje sobie sprawę, ze nie przybiegne pierwsza, piąta czy nawet dwudziesta. Wiem jednak, ze dobiegne, czasem w pełnych uroku warunkach przyrody, czasem przez kałuże, po lodzie, pod wiatr. Byle biec, byle nie tracić z oczu tego dlaczego biegam i co w tym sporcie kocham.

Wracając jednak do wspomnianych startów 2013. Było ich łącznie trzy, wszystkie w marcu:

Maniacka Dziesiątka, 10km
Biegaj z Chevolet Szpot, 5km
zBiegiemNatury Bydgoszcz, 5km
(bedzie tez czwarty, docelowy jeśli chodzi o pierwsza polowe roku. Pólmaraton w Poznaniu, już za tydzień tj. 7 kwietnia).

Kusząc się na analizę wynikow dochodze do wniosku, ze za każdym razem biegłam podobnie. Fajnie, bo oznacza to, ze utrzymuje formę. Niefajnie bo progresu brak. Co tu jednak dużo dywagowac. Nie wypluwam płuc na treningach, więc nie mam co oczekiwać, ze życiowki bedą same spadać z nieba:)

P.S. Wesołych Świat !!!

sobota, 23 marca 2013

Bo nie każdy bieg musi być o życiówkę

W tym roku założyłam sobie jeden główny cel - biegać dla przyjemności. Koniec z wyrzutami sumienia, że odpuściłam trening, z wypluwaniem płuc i harowaniem aby urwać 3 sekundy z mojego Personal Best. Póki co mamy marzec, a ja nadal biegam, odpuszczam gdy nie mam siły, szanuję swoje zdrowie i głowę.
 
Lubię zachęcać innych do biegania, do uprawiania sportu w ogóle. Satysfakcja i radość z pierwszego startu jest bezcenna. Tak też było z moimi przyjaciółmi, Kasią i Jarkiem. Poprosiłam ich by kibicowali mi na trasie zeszłotygodniowej Maniackiej Dziesiątki. Stawili się, dopingowali, nawet butelkę izotonika przynieśli na metę. Rozmawiając po biegu zagadnęłam, że może..., że taki bieg za tydzień..., że 5km... Jakie było moje zdziwienie gdy kilka dni później odebrałam telefon od Kasi z pytaniem, gdzie odbędzie się bieg i jak można się zarejestrować. Oh yeah!
 
Bieg odbył się dziś. Błękitne niebo, słońce, ale i mróz jakiego dawno nie było. Jarek nawet kupił sobie biegowe legginsy. Wszyscy ukonczyliśmy bieg. Dla Kasi i Jarka to ich życiówka, w końcu to pierwszy start na tym dystansie i start w o ogóle. A do tego wygrali w pobiegowym losowaniu karnet do Nautilusa. Nic tylko biegać:)

sobota, 16 marca 2013

Przecieram szlak. Sezon 2013.



To będzie udany sezon. Czuję to. W poprzednich latach brakowało mi motywacji by solidnie przepracować zimę. W efekcie wiosna zawsze kojarzyła mi się  z mozolnym powrotem do jako takiej formy. Tym razem jest inaczej. Prawie 11 tygodni biegania za mną. Przede mną  niebawem kolejne wyzwanie – Półmaraton Poznański. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek zaczynała wiosnę startem na tak długim dystansie . To dobry znak. Chyba.

Sezon 2013 zaczynam z wynikiem o 30 sekund gorszym na 10km niż  w roku ubiegłym.  Chodzi oczywiście o Maniacką Dziesiątkę. Dzisiejszy start uważam za udany. Po pierwsze, biegłam z Elą (a raczej podążałam za jej cieniem). Gdyby nie nasze wzajemne motywowanie się, pewnie nie byłabym tu gdzie jestem.  Po drugie, dopisała i pogoda, i kibice. Po trzecie, a może i przede wszystkim pokonałam te 10km wierna idei która ma w tym roku towarzyszyć mojemu bieganiu. Run for fun. Nie było wypluwania płuc, stresu, gonitwy za wyimaginowaną życiówką. Byli ludzie, miejsca, promienie słońca, energia.

Czas netto: 56:20. Mam ambicję , by ten wynik poprawić. Na to przyjdzie w tym roku jeszcze czas. Sezon 2013 rozpoczęty!